poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Ciuch za złotówkę? Nie, dziękuję.

Second-hand jak każdy sklep miewa promocje, choć może to wydawać się dziwne. Przecież 12 zł za marynarkę to i tak już prawie bezcen. Mimo tego dla niektórych "starych wyjadaczy" to zdzierstwo, a prawdziwą okazję można znaleźć jedynie podczas promocji pt.: "Dziś wszystko po 1 zł".


Jak się później okazało, również w Rzeszowie znajduje się miejsce, gdzie odbywa się taka akcja. Zachęcona widokiem owocnych "łowów" moich koleżanek stwierdziłam, że i ja nie mogę przegapić takiej okazji. Cały tydzień wyczekiwałam z niecierpliwością, aż wydam wszystkie moje zaoszczędzone drobne.

Wcześniej uprzedzona, że taka wyprawa nie może odbyć się bez uprzednich przygotowań, godzinami ćwiczyłam przed lustrem rozpychanie się łokciami oraz sprawdzałam wytrzymałość moich rąk pod ciężarem naręczy ubrań.

Zakupy te wymagały ode mnie wielu poświęceń, zarówno miał na nich ucierpieć mój portfel jak i moja dzienna dawka snu. Bowiem by zająć jak najlepszą pozycję należało wstać w weekend o godzinie 7.  Cała akcja miała rozpocząć się o godzinie 8, więc zgodnie stwierdziłyśmy z współlokatorką (która zechciała zostać moim współtowarzyszem), że wystarczy pojawić się tam jedynie pół godziny wcześniej. Okazało się to kompletną bzdurą, bo gdy znalazłyśmy się już na miejscu, stałyśmy w odległości około 50 m od drzwi sklepu. Tego co działo się w kolejce nie da się opisać słowami. Było mi duszno, w powietrzu unosiły się bliżej nieokreślone zapachy, a z każdą chwilą chciałam uciec sxt-align: justify;">
Okazało się jednak, że najgorsze dopiero przed nami. Bo kiedy w końcu na zegarach wybiła godzina ósma i otworzyły się drzwi, poczułam się tak jakby grawitacja przestała istnieć. W mgnieniu oka, sama nie wiedząc  jak, dostałam się do wnętrza sklepu. Migające lampy przypominały raczej salę w szpitalu psychiatrycznym niźli sklep z ubraniami. Do tego zagłuszająca wszystko muzyka uniemożliwiała jakąkolwiek komunikację. Nie była to wprawdzie moja pierwsza wizyta w sh, pomimo to czułam się tam bardzo nieswojo. Ludzie, którzy stale mnie popychali i szturchali, denerwowali mnie w takim stopniu, że nie byłam w stanie skupić się na ubraniach. A od ciągłego powtarzania "Przepraszam, przepraszam" zaschło mi tak w gardle, że czułam się jakbym przed chwilą wygłosiła stu stronicowe przemówienie o zbawiennym wpływie szczoteczki do zębów na rozwój cywilizacji. Nie dość, że nic nie kupiłam, to nabiłam sobie kilka siniaków: na głowie, nogach, a nawet jeden na pośladku. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie dam namówić się na akcję pt.: "Ciuch za złotówkę".  

Każdy więc, kto nie ma silnych nerwów, ani tak jak ja nie potrafi podejmować decyzji pod dużą presją, nie powinien brać udziału w takich akcjach. Można bowiem kupić coś, co w ogóle nam się nie przyda, a w takim wypadku reklamacja nie wchodzi w rachubę.

Trudne początki...

Przyznam się bez bicia, że moje początki z ćwiczeniami były niezwykle ciężkie. Trudno było mi się zmusić do systematycznego wysiłku, a te wychudzone panie wykonujące z taką łatwością skomplikowane dla mnie ćwiczenia, wcale tego mi nie ułatwiały. Kiedy weźmy na przykład owa atletka rozpływała się z zachwytu nad zaletami wykonywanego wówczas ćwiczenia zapewniając, że po ich wykonaniu moje pośladki będą twarde jak cegły, ja modliłam się żeby wystarczyło mi tchu do końca i oby nie skończyło się to zwlekaniem mnie z podłogi przez całą rodzinę. A kiedy przychodził upragniony koniec, okazywało się , że należy dla lepszego efektu powtórzyć jeszcze 4 serie. Wówczas człowieka opuszczała całkowicie nadzieja na zakończenie tej katorgi. Dlatego zazwyczaj poddawałam się po maksimum 2 powtórzeniach i z żalu, że moja kondycja fizyczna pozostawia wiele do życzenia i ogólnie do niczego się nie nadaje, pozwalałam sobie na coś słodkiego. I takim sposobem po kilku dniach nie widząc efektów (byłby to cud gdybym przy takim obijaniu się cokolwiek schudła) zaprzestawałam ćwiczeń.
 
Moja sylwetka "przed"
Wszystko jednak uległo diametralnej zmianie, gdy poszłam na studia. Oddalona od domu z niewielkimi zdolnościami kulinarnymi, których poziom w skali dziesięciopunktowej plasował się w okolicach 2, zaczęłam chudnąć. Moja sylwetka zmieniła się, nad czym nie ubolewałam, w końcu bowiem kilogramów i centymetrów zaczęło ubywać. Stwierdziłam jednak, że jak już chudnąć to przynajmniej w miarę zdrowo, dlatego zmieniłam sposób żywienia się i zaczęłam się ruszać. Aby nie poddać się tak łatwo jak za pierwszym razem zaangażowałam w to też moje współlokatorki. Zaczęłyśmy biegać i ćwiczyć. I tak zrodziła się ze mnie maniaczka. 

Moja sylwetka "po" 

Niemały wpływ na moją aktywność fizyczną miała także moja siostra. To dzięki zgromadzonemu przez nią zbiorowi przeróżnych zestawów ćwiczeń mogłam rozpocząć pracę nad moją wymarzoną sylwetką. I to wcale nie trenerki z przekazanych mi filmików i blogów były moim motorem napędowym w walce, ale właśnie moja siostra, która z cierpliwością wysłuchała tego nad czym chcę popracować i pomogła mi ułożyć własny zestaw ćwiczeń. Teraz ćwiczę regularnie i nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej.